poniedziałek, 28 listopada 2011

27.11.2011, TSA, Klub Park, Warszawa

Kilka tygodni temu siedziałam sobie na lastfm i szukałam kto aktualnie jest 'w trasie' i sprawdzałam czy ta trasa nie zahacza przypadkiem o nasz kraj, a konkretniej o jego stolicę.
I tak od wykonawcy do wykonawcy doszłam do TSA, 27.11, klub Park. Ułamek sekundy zajęło mi podjęcie decyzji: idę.

[Tutaj małe wtrącenie. To nie było moje pierwsze spotkanie z TSA. Panów zdarzyło mi się poznać na Legendach Rocka w sierpniu 2011. W celach nadgonienia z notkami pominęłam tą relację. Jednak to był najlepszy koncert tegorocznej edycji festiwalu. Pogo z Wrocławskimi punkami i ludźmi ze wszystkich subkultur i gatunków świata, świeże powietrze, naprawdę dobra muzyka. Zero wątpliwości co do chęci powtórzenia tego.]


Dużym plusem była cena. Bilet normalny kosztował 30zł, ulgowy był o połowę tańszy.
Tak więc legendy polskiego heavy metalu w małym klubie, za 15 zł, czyli grosze to coś co tygryski lubią najbardziej.

Wraz z Olgą stawiłyśmy się na miejscu około 15-20 minut przed planowanym wyjściem TSA na scenę. Dosyć późno, jednak dorwałyśmy miejsce w drugim rzędzie, jak się okazało naprzeciwko gitarzysty i basisty.
Tłum składał się głównie z młodych ludzi, jednak było też sporo obób w wieku 'mam nastoletnie dzieci'. Niektórzy właśnie z takimi dziećmi przyszli.
Ludzie skandowali
,,TSA TSA TSA"
,,Napierdalać, napierdalać''
,,Ile mamy stać? Kurwa mać!"

Panowie z TSA zaczęli całkiem mocno. Druga na secie znalazła się dobrze mi znana Fiesta. Ku jeszcze większej mojej uciesze w pierwszej połowie koncertu pojawiło się 51. Niestety dość pijany tłum nie dał wokaliście dojść do słowa i jego poważny monolog o śmierci był sukcesywnie zagłuszany. Jednak mimo to 51 zostało wyśpiewane i wysłuchane w pełnym, obustronnym skupieniu.
A jeszcze fakt, że mamy własnie miesiąc listopad wzbudzał dodatkowe emocje.

Mniej więcej w połowie koncertu Olga zauważyła 'dziurę' przy barierkach, którą obie zajęłyśmy stojąc mniej więcej metr od Piekarczyka. Był on dosłownie i w przenośni 'na wyciągnięcie ręki'.

Co do samego pana wokalisty. Cóż, człowiekowi formy nie można odmówić. Bo jednak głos ma jak dzwon, mimo 60 lat na karku potrafi skakać, żwawo się przemieszczać po scenie a także wykonywać ruchy, cóż. Sami sobie dopowiedzcie jakie.
Na uwagę zasługują także gitarzyści. Roześmiany Stefan w swojej czapeczce, z którym nawiązanie kontaktu wzrokowego było bajecznie łatwe, oraz nieco gwiazdorzący, ale rewelacyjnie grający Andrzej Nowak.

Sielanka przy barierkach nie trwała zbyt długo, ponieważ pan o sporej tuszy dosłownie wypchnął Olgę i wtrynił się obok, kompletnie blokując mnie i maksymalnie ograniczając moje ruchy. Tłum się rozszalał, więc musiałam znów bronić żeber co przypłaciłam sporym fioletowo-brązowym sińcem na łokciu.
Plus całej sytuacji był taki, że pan wokalista przybił mi piątkę, a potem posmyrał mnie po ręce.

TSA w sumie zagrało porządny set. Nie zabrakło największych i najmocniejszych hitów, oraz melancholii. Panowie poczęstowali nas dwu, bądź trzykrotnym bisem. Na sam koniec poszła Kocica, o którą skandowaliśmy dość długo.
Szkoda tylko Trzech Zapałek, gdzieś zapomnianych przez zespół.

Na scenie leżały i kusiły setlisty. Przy moim drugim podejściu i trzepaniu rzęsami pan ochroniarz wziął jedną ze sceny i zaczął ją przeglądać. Korzystając z okazji wyrwałam mu kartkę, po czym on w zemście wyrwał mi, żeby w końcu jednak z uśmiechem ją oddać. Drugiej nie udało sie od niego wyżebrać.
Cóż. Trzeba zapolować na technicznych.
A co zrobili techniczni? Zebrali setlisty ze sceny i zabrali ze sobą.
Więc i tak miałam szczęście.
Co ciekawe? Na setliście jest zamazany napis ,,Gdynia 13.11.2011".
Lenistwo?

A na sam już koniec muszę przyznać, że teksty Piekarczyka dalej są na szczycie.
Bo jak skomentował tłum skandujący ''napierdalać'' ? Mniej więcej w ten sposób:
-Co wy tak brzydko krzyczycie? Do starszych panów to się mówi: przepraszam uprzejme, ale czy mogliby panowie ZAGRAĆ TAK ŻEBY NAM MAJTKI SPADŁY?

Koniec

Pozwolę sobie podsumować listopad: 4 koncerty za w sumie 100zł (70+15+0+15) to jest całkiem nieźle.
Grudzień: Dżem
Styczeń: Dropkick Murphys.
Nieco biednie, ale może jeszcze w międzyczasie coś wpadnie.


Buziaki,
M.

edit. dziękuję czujnej Paulinie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz