Po niektórych koncertach, wracając autobusem nie potrafię założyć słuchawek.
Idąc na ten występ miałam nastawienie '3 pierwsze kawałki i do domu'. A wyszło na to, że to był najlepszy koncert jaki widziałam.
Śpiewać miała Francuzka o pseudonimie ZAZ.
Na scenie stało kilka instrumentów, którymi już po chwili zajęło się pięciu panów. Dwóch gitarami, jeden perkusją, jeden kontra i basem, ostatni klawiszami, akordeonem i komputerem.
Już po pierwszych dźwiękach na scenę wyskoczyła ta 32 letnia petarda.
Przywitała się radosnym DOBRY WIECIOR ! I zaczęła śpiewać.
Od razu wiedziałam, że ci co porównują ją do Edith Piaff mają do tego podstawy. Ja bym jeszcze dodała Ellę Fitzgerald i tonę kofeiny i by wyszła Zaz.
Ta ubrana w tunikę, pseudo dresowe pumpy i 'joł buty' kobieta rozniosła scenę. Cała sala kongresowa oszalała. A sama artystka biegała, skakała, śpiewała prosto w obiektywy, tańczyła, kręciła się, piszczała, krzyczała.
Przed jednym z utworów wygłosiła łamaną polszczyzną kazanie o tym, że by móc kochać innych trzeba pokochać samego siebie. A następnie śmiała się sama z siebie śmiechem bardzo charakterystycznym.
Większość jej piosenek była bardzo energetyczna, w jazzowym klimacie. Nic dziwnego, że Zaz wołała do publiczności 'dansczie!' po czym wszyscy jak siedzieli tak wstali i zaczęli tańczyć.
Kontakt z publiką ogólnie mistrzowski. 'danszcie, skaszcie, dajzie czadu!' po czym znów szczery śmiech.
Tłum śpiewający wraz z nią po francusku, klaszczący, powtarzający za nią różne rzeczy.
Machające jej dziewczyny, ona machająca im.
I jeszcze raz jej tańce, skakanie, szaleństwa i piski, granie na rękach (co dawało efekt trąbki). Kucanie, bieganie, skakanie, krzyki. I wszystko w kółko, połączone z niesamowitym wokalem.
Jeden z utworów był bardzo melancholijny to też został odśpiewany na kolanach, tylko po to, by Zaz mogła znów wpaść w szał, wziąć pałeczki i walić nimi w talerze perkusiście, grać na jakichś metalowych miskach, zaczynać piosenkę spokojnie a potem rozkręcać ją do tanecznego utworu.
Wchodziła w interakcje z muzykami, chodziła do nich, zaczepiała, oni sami przemieszczali się po scenie, każdy miał swoje 5 minut na solówkę.
Zaśpiewała także I'm so excited, które ciężko było rozpoznać z powodu uroczego akcentu.
Nic jednak nie pobiło tego, jak zawołała kogoś z publiczności, kto dobrze zna francuski do tłumaczenia. Jedną dziewczynę, po małej wpadce odesłała z kwitkiem.
Za pierwszym razem przetłumaczona była historia 'zamknijcie oczy, wyobraźcie sobie, ze macie 9 lat, jesteście w Paryżu, lata 30-ste, jesteście głodni, jest 4 albo 5 nad ranem, czujecie zapach chleba mieszający się z zapachem ścieków a pod stopami czujecie bruk....'
Kolejne tłumaczenie było największym zaskoczeniem i szło mniej więcej tak: 'a teraz chcę żebyście wydobyli z siebie wszystkie emocje i wykrzyczeli je jak zwierzęta. jeździmy po różnych krajach i nagrywamy to i najlepszy krzyk zostanie na nowej płycie'.
Potem już tylko kongresowa cała wrzeszczała. Od dzieciaków, które przyszły z rodzicami, po rodziców właśnie. Niesamowita rzecz.
Zaz za to wyznanie emocji podziękowała słowami KOCHAM WAZ.
Na scenę poleciał pluszak, który zawisł na kontrabasie.
Krzyki publiki były też w kolejnym utworze wywoływane na wyrywki przez Zaz i perkusistę.
Następnie artystka przedstawiła cały zespół. I pożegnała się słowami:
Merci.... thank you... dziękujooo...
Serio. Nigdy nie widziałam takiej kumulacji energii na raz. Wariatka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz