poniedziałek, 5 września 2011

17.06.2011, Bobby McFerrin, Hala Orbita, Wrocław

Krótka relacja z Bobbyego a potem już lecimy z podzieloną na 2 relacją z Papa Roach.




W roku 2011 miałam dość późne rozpoczęcie sezonu koncertowego.


Zaczęło się od tego, że jechałam z tatem do Lidla. I w radiu miła pani powiedziała, że jak ktoś ma chrapkę na bilet na koncert Bobbyego McFerrina niech wyśle smsa. Tato stwierdził ,,co ci szkodzi''. Napisałam, dodałam komentarz (nie przytoczę ze względu na lekki błąd językowy). Wygrałam.
Na koncert wzięłam Młodą. Obie nie wiedziałyśmy do końca czego się spodziewać.

Hala Orbita. Ludzi cała masa. Na hali ok 700, plus sektory prawie pełne.
Wyszedł na scenę pan Bobby. Do dyspozycji miał krzesełko i mikrofon. Zaczął spokojnie, coś w rodzaju beatboxu, w sumie nie wiem jak to określić. Jednak z utworu na utwór robiło się coraz ciekawiej. Na Drive publiczność zaczęła się ożywiać. Zaczęło się od dzielenia publiczności i włączania widzów w zabawę, w śpiewanie. Łącznie z Ave Maria i z Bolerem Ravela. Jednak prawdziwy szał zaczął się gdy fani zostali zaproszeni na scenę. Najpierw osoby śpiewające.
Wyglądało to tak, że dany człowiek śpiewał a Bobby bitował. Zaskoczył nas chłopak, który rzekł, że on nie śpiewa a bituje. Rewelacja jak obaj w parze wydawali z siebie zgrane, harmoniczne spontaniczne, w pełni spójne dźwięki. Jedna z dziewczyn (Olga) uciekła ze sceny po butelkę wody. McFerrin wyśpiewał o tym wymyśloną na poczekaniu serenadę. Niestety dziewczyna śpiewać do końca nie umiała i ratowała sytuację 'wlazkotkiem'. Ostatnia osoba była niewidoma i nią Bobby się 'zaopiekował' dodawał jej śmiałości a na koniec wyściskał.
Następnie (po kilku utworach) na scenę zaprosił osoby tańczące. On bitował, oni tańczyli. Style były różne, od wygibasów, po płynne ruchy poprzez pana 25-30 lat, który odstawiał prima balerinę i wychodziło mu to całkiem nieźle! Na końcu zatańczyły w parze dwie dziewczynki na oko po 7 lat.
Kolejne utwory.
Znów śpiewający.
Ja nie umiem śpiewać. To jest fakt, jednak zerwałam się z miejsca, złapałam Młodą za rękę i lecimy. Do przebięgnięcia cała hala, trudno. Scena pełna, wywołane 16 osób już jest. Bobby lituję się nad jakimiś osobami, które wchodzą już ponad limitowo. My wbiegamy już całkiem ostatnie. Ludzi jest więcej niż przewidział to McFerrin, jednak nikogo nie wygania.
Podzielił nas na 4 głosy. Soprany, alty, tenory, basy. Każdy głos miał swoje 'coś' do odśpiewania, Bobby śpiewał swoje, wszystko wyszło bezbłędnie, a moje fałsze tuszowała dziewczyna stojąca obok mnie, która idealnie ciągnęła sopran.
Po naszym występie nie odmówiłam sobie przytulenia Bobbyego na scenie (a tym samym odhaczenia kolejnej osoby w Mission Hug).

(zdjęcie z wp.pl)


Biegnąc na scenę zgubiłam pamiątkowe wejściówki na co zwrócił uwagę ratownik medyczny, który w końcu sam po te wejściówki poszedł i mi je dał (dzięki!)
Po bisie koncert zakończył się gromkimi stojącymi brawami.
I należało się.


Na koniec napiszę, że żadne nagranie z youtube nie odda atmosfery jaką wytwarza Bobby McFerrin na scenie. To trzeba przeżyć. Od Bobbyego bije niesamowite ciepło i entuzjazm. Kocha swoich fanów i to widać. No i jak na swoje 61 lat trzyma się całkiem nieźle.

Buziaki!
M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz