sobota, 10 września 2011

30.06.2011, G.o.D, Rhyme, Julien K, PAPA ROACH, Stodoła, Warszawa

Ta notka w sumie miała być podzielona na 2. Jedna o supportach, druga stricte o Papa Roach, jednak zauważyłam, że czas nadgonić nieco, bo jeszcze 3 notki do dodania i koncert na horyzoncie, więc trzeba sie streszczać, tym bardziej, że czytelników jakoś ostatnio jak na lekarstwo...


Cofnijmy się nieco ponad 2 miesiące, a dokładnie do 30.06.2010. Już pominę mój przyjazd, to że o 2 w nocy babcia koło mnie w autobusie zaczęła wcinać pierożki z mięsem, czy to, że wyniki maturalne usłyszałam przez telefon siedząc pod Pałacem Kultury i Nauki.
Zacznę od koncertu.

Całość działa się w Stodole, gdzie osobiście miałam zawitać drugi raz. Przygotowana byłam na to, że organizacja leży (w lutym 10' podali inne koszty szatni przez telefon a co innego było na miejscu). No i Warszawa, więc żegnaj jedzenie i picie. Lecz nie spodziewałam się dzielenia nas przed wejściem według płci. Wszyscy załapali tak zwane WFT na twarze, ale ochrona twardo obstawała przy swoim. Z lewa panowie, z prawa panie.
Stawiam na to, że wymóg ten powstał ze względu na przeszukania, jednak niesmak mały był.

Jako jedna z wybrańców, zaraz powejściu poszłam w do specjalnego pomieszczenia, gdzie zostaliśmy oznakowani opaskami z napisem STODOŁA. Po drodze urocza bileterka zapytana o spotkanie z zespołem mnie wyśmiała, a ja wyśmiałam ją i poszłam do kogoś bardziej kompetentnego. Następnie całą grupą udaliśmy się chyba na backstage. A tam po chwili oczekiwania i miłej pogawędce wyszli do nas panowie z Papa Roach.
Jacoby w szampańskim humorze pytał każdego jak się nazywa, bardzo chętnie pozował do zdjęć.
Dużym plusem było to, że towarzyszył nam pan Mikołaj Kuchowicz - fotograf.


Tobin pierwsze co to zaczął swoją twarz na plakacie upiększać, Jerry rozmawiał z fanami, sielanka. Nikt nie miał pretensji, że biorę 3 strony autografów. Chłopaki chętnie włączyli się do Mission Hug i dali się ukochać. Tony chciał mi złamać kręgosłup, ale ok.


Szkoda tylko, że nie mam zdjęcia z Jerrym. Nie wiem jak to się stało. Jedynie to z Tobinem zawiera w sobie kawałek pana gitarzysty w wersji 'jestem mistrzem drugiego planu'




Jak już nasz czas dobiegał końca to stwierdziłam, że dla beki wezmę autograf Cobyego na biuście (skopiowałam to bezczelnie od fanek Yanna). Jednak pan Shaddix wcale nie był zawstydzony jak wcześniej wspomniany Francuz. Ba, nawet rzucił jednoznaczny komentarz:
-Mmm tits, I love tits. (pozdrów żonę ;) )


Pożegnaliśmy się.



Drzwi na salę miały się otworzyć lada moment więc nie ryzykowałam przegapienia tego momentu i nie poszłam do szatni (mój największy błąd). Dziewczyny znalazłam na schodach i dzięki bogu jakoś się do nich dopchałam. Kiedy magiczny sezam się otworzył wbiegłyśmy wszystkie trzy, trzymając się za ręce, jednak Olgą tłum oderwał i wywiało ją na lewo. Z Sylwią trafiłyśmy idealnie na środek, do około 4 rzędu.
Koncert się zaczął.
Otóż bardzo mnie (i nie tylko mnie) od samego początku dziwiła obecność aż trzech supportów przed Papa Roach. Na początku była informacja o Julien K, następnie po jakimś czasie doszło Generation on dope i Rhyme.
Odpuściłam sobie 'przygotowywanie' się na ich koncerty, więc miała być to dla mnie muzyczna niespodzianka. I była.
Na sali miałam wrażenie, że niewielu wie kto i co będzie zaraz grał.
Jako pierwsi na scenę wyskoczyli G.o.D. Panowie ubrani w białe koszulki i krawaciki-śledziki. Wizualnie sprawiali wrażenie jakby grali Californian punk rock. Synchronizowane skoki, radosny styl bycia na scenie. Jednak dokopałam się do informacji, że sami określają swoją muzykę jako nowoczesny metal i rock'n'roll. Może. W każdym razie moim zdaniem muzyka lepsza do radosnego gibania ciałem na prawo i lewo niż do pogowania. Może dlatego, że w piosence Cinnamon wyraźnie słychać 'shake your body'. Hm... szejk jor bady i metal? Cóż. Jednak słuchało się ich miło, chociaż wokal nie powalał.
Publiczność miała na twarzy wymalowane 'oszczędzamy energię' i się jedynie gibała, więc chyba cel panów z G.o.D. został osiągnięty.Jedynie człowiek stojący za nami kład się na osobach przed sobą wykonując dziwne ruchy nadgarstkiem.
Kolejni byli Rhyme. Jako pierwszy na scenie pojawił się gitarzysta. Długie włosy, kozia bródka... nie zapowiadało to się ciekawie. Stawiałam na jakiś pseudo metal i rzeźnicze pogo za mną. Stało się inaczej. Dołączył do niego charyzmatyczny wokalista i reszta. Zaczęli grać. Nie taką muzykę jakiej się spodziewałam. Dużo lepszą. Masa energii. Panowie się zachowywali jak w transie. Miało się wrażenie, że na scenie są dzikie zwierzęta a nie ludzie. W miarę swoich możliwości starałam się ruszać i rozruszał się też tłum. Wokalista odwalił kawał dobrej roboty. Głos niczym pianie młodego kogucika, jednak bardzo hipnotyzujący. I to charakterystyczne trzepanie głową z wywalonym językiem... Gitarzysta bez koszulki wyglądął szczuplej niż się to zapowiadało. Muszę przyznać, że grał niesamowicie. Wspomnę też moje zaskoczenie, gdy zostałam pochlapana wodą... z jego włosów, które były niczym długozasięgowe kropidło.
Podobnie jak przy G.o.D było widać, że panowie są w swoim żywiole. Ponadto sprawiali wrażenie muzycznych weteranów, a tu proszę całkiem młody zespół.
Zdjęcia wyszły mi niewyraźne, bo zostałam okrzyczana za używanie flesza, więc nie ryzykowałam kolejnego starcia z ochroną.




Przerażająco krótki i słaby jakościowo fragment Step Aside


Po nich grali Julien K. I tu zaczęły się schodki... Bo pan wokalista w okularach niczym Bono wyglądał jak gwiazda wieczoru. Zaserwowali nam dawkę rocka z elektroniką. Nie jestem fanką takiego brzmienia. Chciałam, żeby to się skończyło jak najszybciej. I nie tylko ja, bo ludzie niejednokrotnie komentowali Julien-K i skandowali o Papa Roach. Jednak ci grali niezmodrowanie.
Muszę przyznać, że było też kilku ich fanów, którzy w przeciwieństwie do reszty nie stali jak kołki oraz znali teksty piosenek. Plus za wyciągnięcie telefonu (swoją drogą zapewne o wartości dobrej lustrzanki, w końcu panowie z LA). Na telefonie przesuwał się komunikat w naszym ojczystym języku. Coś w stylu ,,warszawa jak się bawicie''. Kojarzyło mi się to nieco z sielanką w stylu Sopot Festival i tekstami, które często się słyszy z ust polskich wykonawców ,,jak się bawicie kochani'' . Jednak miło z ich strony, bo nie wiem czy ktoś wcześniej na to wpadł.

Akcja z ajfonem

Julieni się pożegnali i ustąpili miejsca gwieździe wieczoru. Co ciekawe Karaluchy się nie spieszyły a na backstage'u było widać gości z Rhyme zachęcających nas do klaskania i skandowania.
Nacisk tłumu był niesamowity. Zrezygnowana odeszłam na tył, i było to dobre posunięcie, ponieważ nagrania wyszły całkiem fajne.
Został nam zaserwowany dobry set. Chłopaki bawili się dobrze, publiczność także. Z resztą od dawna wiadomo, że mają sentyment do naszego kraju. A od zawsze wiadomo, że nasza publiczność jest naj.




Najgłupsze było to, że cały czas miałam torbę na ramieniu, która niesamowicie mi ciążyła więc ogólnie w pogo byłam tylko na To Be Loved, resztę koncertu albo obrywałam od ludzi, których wyrzucano z młynka, albo po prostu bawiłam się spokojnie na wolnej przestrzeni (od połowy klubu aż do końca były miejsca, gdzie można było spokojnie stać)

Zaczęłam uskuteczniać moją ulubioną zabawę czyli dzwonienie. Nie skończyło się to dobrze dla mnie, bo moje wrzaski na lifeline zostały nagrane na pocztę głosową, ale raz się żyje.

LIFELINE Ogólnie to lifeline miało być nagrane, gdybym nie dostała własnym aparatem w szczękę i niestety musiałam zrezygnować by sprawdzić, czy jestem cała.

Nie zabrakło Scars. Coby był niezmordowany, tłum z resztą także i wszyscy śpiewali cały czas. Hollywood Whore

Kick in the teeth

Mniej więcej w połowie koncertu na The Enemy była akcja -kucamy i skakamy. Ludzie nie do końca od razu ogarnęli o co chodzi jednak po chwili już wszyscy wyskakiwali w górę razem z Cobym ciesząc się szalenie. 1, 2, 3 jump!
(O, a na tym nagraniu widać czubek mojej głowy i moją łapę.)

Coś na co wszyscy czekali czyli Crowd picture

Świetny kontakt z publicznością, szczególnie na Time is running out gdzie powtarzaliśmy po Shaddixie standardowe 'ułoułoooł'. A on sam kazał paniom klaskać biustem.

Na koniec na scenę wyskoczył Jerzy Owsiak w calu wręczenia Papa Roach złotego bączka za woodstock 2010. Zostało to przyjęte jako Faking honor, czyli pozytywnie.

Jerry nie żałował kostek i panowie pożegnali się z nami serdecznie. Bye Bye!

Odnośnie Papa Roach nie ma co sie rozpisywać. Zabawa była przednia, publiczność szalała, chyba same pozytywy.


Po koncercie odnalazłam się z dziewczynami i siadłyśmy w dolnym barze na schodkach prowadzących na magiczny backstage. I nagle minęło nas dwóch gości. Rzuciłam:
-Hej ten koleś ma kolczyki jak wokalista Rhyme.
Jednak rozeszło się to zdanie bez echa.
Dopiero kiedy zaczęli się kręcić ludzie z autografami ruszyłyśmy w stronę holu i tu niespodzianka: Gabiele i Matteo. I gdzieś tam na boku pan z Julien K, którzy zapytany o Rhyme udawał Greka mówiąc, że nie zna takich (grali przed tobą człowieku!)
Ja w tym czasie zajęłam się wychwalaniem panom z Rhyme ich występu. Matteo był mało rozmowny i cichy, a Gabriele skromnie cieszył się z pochwał, chętnie się ze mną ukochał (zaliczony w Mission Hug!) dostałyśmy autografy z dedykacją.
Swoją droga ciężko było znaleźć zwierza scenicznego w tym skromnym chłopcu w kapelusiku.
To jeszcze nie koniec przygody, chociaż po tym Stodoła została przeze mnie opuszczona. Jak grzybek po deszczu na facebooku powstał Rhyme Poland. Zaprosiłam Gabriela do znajomych, Matteo i Roccardo (basista) zaprosili mnie. Chłopacy mimo ponad tysiąca znajomych odpisują na wiadomości i skromnie przyjmują pochwały. (dacie wiarę, że Matteo przepraszał mnie za swój angielski, który jest i tak moim zdaniem lepszy od mojego?). Bardzo często Polska jest wspominana w postach Rhyme.





Podsumowując: G.o.D na 3 z plusem. Jednak dopiero jak puściłam sobie ich piosenkę na youtube zauważyłam, że sa warci uwagi nieco większej niż tej na koncercie.
Grunge'owe Rhyme na 6+, moja największe odkrycie i miłość od pierwszego wejrzenia.
Julien K - nie mój klimat. Oni powinni supportować cokolwiek innego. Bo gatunkowo odstawali. Są dobrzy w tym co robią. OK. Ale powinni mieć nawet swój własny koncert, na pewno przyszłoby wiele osób. I byliby tam bo by chcieli, a nie z braku wyboru.
Papa Roach - wymietli towarzystwo.

1 komentarz:

  1. Fajna relacja. Dzięki za ciepłe słowa w kierunku Julien-K. To świetny zespół i świetni ludzie... wydaje mi się, że ten support miał z jednej strony wypromować zespół, pokazać się polskiej publiczności, a z drugiej strony był to ukłon w naszą stronę (czyt. fani JK). Papa Roach & Julien-K to zaprzyjaźnione zespoły, więc dlatego support się odbył. Z resztą, Polska to nie było jedyne miejsce gdzie zespoły grały razem... Szczerze mówiąc po koncercie od razu poleciałem do nich pogadaliśmy trochę - przepraszałem za publikę, bo jednak trochę to było niemiłe, ten nacisk żeby ustąpili Papa Roach. Na szczęście się chłopaków to nie ruszyło - "było ok" ;P

    OdpowiedzUsuń