niedziela, 6 listopada 2011

05.11.2011, Yann Tiersen, Proxima, Warszawa

Zapnijcie pasy bo będzie długo, oj bardzo. Nie bez powodu ta notka będzie niekończącą się. To był chyba najbardziej niesamowity koncert na jakim mi dany było być.


Najzabawniejsze jest to, że jeszcze rano nie miałam zbytnio ochoty iść. Wszystko dlatego, że chciałam wziąć ze sobą aparat, jednak ani z Proximy nie odpisali na moje 4 maile, ani nie odebrali telefonu. Za to Ben Baldwin z managementu Tiersena narobił mi nadziei na photopass mówiąc, że najpierw musi zobaczyć moją galerię, jednak na kolejne maile nie odpowiedział.
Szłam z wielką nadzieją dorwania Stefana, w pomyślność czego sama do końca nie dowierzałam.






Historia właściwa.

Do klubu wpuszczono nas dość punktualnie. Szatnia 1zł, toaleta, sala. A na sali? A na sali, a dokładniej na jej środku stała perkusja wokół której kręcił się sympatycznie wyglądający człowiek. Zastanawiałam się czy nie podejść i nie zagadać, bo chodził biedak w kółko taki sam. Jednak jak już się zdecydowałam i wstałam to on, czyli Piano Chat zaczął występ. Zacytuję tutaj wp ,,Piano Chat to człowiek orkiestra: uzbrojony w gitarę i perkusję, sampluje siebie na żywo, nakłada loopy i tworzy post-punkowe katedry dźwiękowe, które nigdy nie odmawiają tanecznych rytmów''. Używał głosu, gitary, perkusji i niesamowitej charyzmy. A na dodatek urody mu bozia nie odmówiła, więc oczarował mnie kompletnie. Utwory były rożne od siebie. Podczas ostatniego Marceau Boré (bo tak się ten człowiek nazywa) wszedł w tłum.
Nie byłabym sobą gdybym do niego nie pobiegła po jego występie z gratulacjami, słowami uwielbienia. A na końcu tak dla zasady wypaliłam:
-Możesz mi dać swoją pałeczkę?
-Przykro mi, mam tylko 4 na całą trasę, muszę je mieć w razie jakby się połamały.
-Hmm... okej, a może kostkę? *oczy kota ze shreka*
-Co takiego?
-No to czym grasz na gitarze.
-Aaaa mówisz o tym... czekaj też mam tego niewiele... ale, okej dam Ci, proszę jedna z moich ulubionych.

Z oto link z innego jego występu. Trzeba obejrzeć całość, żeby zrozumieć jego geniusz.
Piano Chat

Kiedy pan kot się zwinął wystarczyły sekundy, żeby tłum przysunął się do sceny. Na moje szczęście wylądowałam przy barierkach, na wprost Yanna. Miejse o tyle niefortunne, ze perkusista został mi kompletnie zasłonięty (chociaż udało mi się dojrzeć, że tradycyjnie gra na boso). No i przede wszystkim miałam ograniczony widok na Stefana.

Set był bardzo zróżnicowany. Zaczęło się od Till The End i Palestine, czyli powtórka z Grudnia 2010 i z Dust Lane. Chociaż nie powiem przy Palestine nawet głos Yanna był syntezowany. Następnie Amy i zabawnie zapowiedziane Fuck Me. Coś z stylu:
-This is love song called Fuck Me
-Okay, which song?
-Fuck me.
-Okay but which song?
Ogólnie panowie byli bardziej gadatliwi niż w grudniu. Yann zapowiadał piosenki. Z jego i z ust gitarzysty leciało często 'ciekuje'.
Podczas niezrozumiałego skandowania tłumu gitarzysta zapytał co to znaczy i czy to znaczy, że mają sobie iść.
Zadziwiła i mile zaskoczyła mnie obecność Monochrome.
Później utwory z nowej płyty (Skyline) mieszały się ze starociami. Yann nie zawiódł i wszyscy mogli się zachwycić przy Sur Le Fil, którego nie było na secie.

Sur Le Fil(kręcone komórką)

Kątem oka cały czas zerkałam na Stefana i jego wysłużoną gitarę, to jak nim miota, to jak gibie się jak roztopiony lód 'gibek' z czasów dzieciństwa.
Ostatnie utwory przed bisem mnie nieco przeraziły poziomem psychodeli. A może to szczekający Yann mnie przeraził.
Po bisie pan techniczny sam zaczął rozdawać sety. Mi się poszczęściło i dostałam jeden, a przy okazji poradziłam sąsiadkom, które także wyciągały ręce, żeby poprosiły technicznego o kostkę, która samotnie leżała na scenie.






Następnie spotkałam w końcu Maćka i postanowiliśmy czekać aż Yann wyjdzie do fanów. Kiedy już wyszedł, chciałam, żeby tłum się nieco przerzedził i to był mój błąd, bo jak podeszliśmy to Tiersen się odwrócił i zniknął.
Nie ze mną te numery.
Dorwałam go po chyba 15 minutach jak szybkim tempem szedł w stronę wyjścia z fajką w zębach podpisał mi set i zapytany o resztę zespołu wybełkotał coś z czego zrozumiałam jedynie 'downstairs'. Po czym wrócił na 'downstairs' prowadząc jakąś kobietę ze sobą. Jak się okazało Francuzkę, więc pewnie kogoś od nich.

Po tym wydarzeniu normalne światła zgasły, włączyły się te kolorowe i zaczęła się regularna impreza. Z brakiem nadziei stwierdziłam, że czas udać się z okolice busa. Tam spotkani techniczni opowiedzieli, że zespół ma być właśnie w klubie, ma właśnie pić, właśnie przy tej muzyce.
No to po dłuższym zastanowieniu jazda znów do klubu, gdzie pierwszy w oczy rzucił mi się gitarzysta. Z nim był Yann i support. Zapytałam kulturalnie czy możemy podzielić tą samą przestrzeń. Yann nie był zachwycony. Za to gitarzysta, Robin zapytał czy jestem Francuzką, Angielką czy Polką i pochwalił mój akcent.
W tym czasie wdałam się w rozmowę z panem Kotem. O tym, że musieli skończyć przed 21:00 koncert, o polskiej wódce, którą właśnie pił i o tym, że oboje lubimy Kanadę.
W tym czasie zauważyłam samotnie siedzącego przed barem smutnego Stefana. Wyprułam do niego szybko zatrzymując go, chwaląc jego grę, jego ruchy mówiąc że widać jak bardzo kocha to co robi i jak bardzo kocha grę na basie. Wysłuchał tego jakby mimochodem, potakując i dziękując. Dopiero jak poprosiłam o autograf uśmiechnął się i mi narysował gitarę i podpisał się imieniem.
Następny w kolejce był pan gitarzysta. Przeprosiłam od razu, za przerywanie imprezy tłumacząc, ze to ich czas i nie powinnam prosić o autografy. Zasugerował mi, że nie ma co przepraszać, że to przyjemność. I jak to się mówi ,,we've just clicked''. Nawet nie wiem ile z nim rozmawiałam z 10? 15 minut? Od tego skąd pochodzi, jak to się stało, że Brytyjczyk gra z Francuzami, o Polsce, o Katowicach, Warszawie, Wrocławiu i Łodzi. O koncercie we Wrocławiu, o setliście, o muzyce, alkoholu (pił gin z tonikiem), o języku polskim i o polskiej wymowie. O tym, że dostali za darmo tylko najtańsze piwo, o tym że piją na swój koszt (swoją drogą kolejkę mogli by im z klubu zafundować). Niestety nie udało mi się nauczyć go wymawiania słów Wrocław i Łódź, ale z Żywiec już sobie poradził ładnie. W końcu powiedziałam, że nie mam jeszcze autografu gościa obok (a był nim pan od cymbałków, ukulele itp.). Robin go szturchnął i kazał mu się podpisać. Pan od ukulele upił nieco wódki, co spotkało się z moim komentarzem, że powinien wypić wszystko na raz. Zripostował, że nie chce być od razu łatwy.
W sumie stwierdziłam, że serio im zabieram przestrzeń życiową i się pożegnam. Pan gitarzysta zapewniał, że nie ma potrzeby, jednak dał za wygraną i jak już szłam to wyciągnął do mnie rękę ze słowami ''It was nice to meet you''. Ech.. Brytyjczycy. :)
Brakuje mi autografu bosego perkusisty i wokalo-klawiszowca. Nie dostrzegłam ich jakoś w tłumie Szkoda mi podpisu gołostopca, jednak drugiego pana jakoś nie żałuje.






Byłam już na m&g. Spotkałam Yanna wcześniej, spotkałam jak wiecie wielu muzyków.
Ale to było moje pierwsze afterparty.
Przy okazji dało się zauważyć różnorodność tych ludzi.
Ucieszony Piano Chat
Artysta Yann ze zmiennym humorem
Poważny/Smutny/Samotny Stefan
Otwarty i życzliwy Robin
Wesołkowaty pan od Ukulele.

Przeżyłam coś niesamowitego. I prędko to się nie powtórzy.
Masa, masa, masa pozytywnej energii.


Do za tydzień,
Buziaki,
M.

3 komentarze:

  1. o, relacja
    o, nie ma zdjęć
    a szkoda

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma bo nijak nie szło uzyskać odpowiedź z Proximy, nijak nie szło sie do nich dodzwonić, a z managementem Tiersena kontakt mi się urwał.

    OdpowiedzUsuń
  3. aparatów było wiele, "na pewno cos znajdzie się w internecie"- nie ma, mnie tez ratowała niestety tylko komórka, miłego dnia

    OdpowiedzUsuń