piątek, 6 kwietnia 2012

12.03.2012, Straightminds, Power of Trinity, HRC, Warszawa

Na początku chciałabym przeprosić za opóźnienia.
Mimo, że zdecydowałam się pisać, to jednak naszły mnie pewne wątpliwości, ale pokonałam wszelkie dysonanse i nadrabiam.

Druga sprawa: chciałabym przywitać jeśli jakieś nowe duszyczki tu zaglądają, a starych czytelników uprzedzić: rewelacji nie będzie. Spotkania z Talentami, Tankianem, Sabatonami i tak dalej odkładamy na półkę i lecimy dalej. Mam na myśli po prostu zwykłe recenzowanie koncertów z cyklu 'byłam, widziałam, opisałam'.
Uprzedzam także, że poziom mojej subiektywności wzrośnie, bo wszelkie zapędy dziennikarskie odłożyłam do szuflady. Blog to blog.
Ostatnia sprawa: nie będę wklejała zdjęć. Nie ma sensu, skoro można je zobaczyć na stronce dla której cykam, a także w mojej galeryjce.

To tyle, a teraz jedziem ze śledziem.

StraightMinds i Power Of Trinity.


To był mój pierwszy raz w HRC. Nieco nieśmiało spoglądałam na współtowarzyszy broni wyposażonych w Nikony z przedziału cenowego 5-12 tysięcy za samą puszkę, bez obiektywów, lamp. Wszyscy poza mną wyglądali tam profesjonalnie. Zaczynałam wątpić nieco w swoje siły, ale nie było czasu na poddawanie się i rozmyślanie, bo pierwsza kapela już wychodziła na scenę.

Szczerze powiem liczyłam na coś mocniejszego. A zaskoczył mnie przyjemny i przede wszystkim przyzwoity rock'n'roll. Wokal brzmiał bardzo ciekawie (potencjał, potencjał). Jedyne co się rzucało w oczy to brak jakichkolwiek ekspresji emocjonalnych na twarzy gitarzysty. Publiczność była nieco niemrawa i tak dostało do końca wieczoru. Na plus koniec występu i przedstawianie członków kapeli jako ,,wujek'', ,,dziadek''. I rozbrajające podsumowanie wokalisty ,,a ja jestem G/gruby''. (nie mam pojęcia czy to ksywka czy stwierdzenie).
Drugi plus za późniejszą kradzież moich zdjęć. Widać jednak są w miarę wyjściowe.

Gwiazdą dnia była oczywiście formacja Power Of Trinity. Spodziewałam się czego innego, ale to zasługa wikipedii. Rozczarowania na szczęście nie było. Na moje ucho połączenie rocka i reggae, które ożywiło publikę i kilka rzędów zaczęło się kołysać. W oczy rzucały się długie dredy gitarzysty i jego ogromne zaangażowanie w grę. Kolejny plus to wokal. Idealnie oddający klimat gatunku. Chociaż właścicielowi cudownego wokalu trochę brakowało imidżu koncertowego. Setlista bardzo rozbudowana. Nie wiem ile dokładnie grali, bo wyszłam przed końcem, ale niestety nie doczekałam chyba najbardziej znanej piosenki 'Chodź ze mną', która ponoć przewija się ostatnio w radiostacjach.

Przyznam się, że mimo pozytywnych odczuć nie doceniłam obu kapel. Piszę to z perspektywy czasu. Mindsi robili teledysk, zagrali koncert, szykuje się kolejny, za to POT będą grać na Impact Festiwalu.


W sumie to tyle. W kolejnych odcinkach Hunter, Oszibarack, Muchy, L.U.C i Grand Circus i mimo najszczerszych chęci nie dogonię notkami tak, żeby wtorkowa relacja była w miarę na bierząco, ale streszczać się będę.


Buziaki,
M.




Z tego miejsca dziękuję Bartkowi z dlastudenta.pl za pomoc w ogarnięciu wszystkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz