poniedziałek, 9 kwietnia 2012

19 i 20.03.2012 Öszibarack i Muchy, HRC, Warszawa

Notka łączona dla podkręcenia tempa. Bo jeszcze 2 koncerty, 2 dni Grand Circusa a jutro dochodzi kolejny.


19.03 Öszibarack.

Koncert chyba najmniej łaskawy dala mnie. Raz, że zazwyczaj poślizg jest 15-25 minut. Tutaj zespół wystartował 45 minut po umownym czasie. Za to muzyków można było spotkać w tłumie cmoktających się z innymi ludźmi na powitanie i popijającymi trunki wszelakie.
Publika mała, w porównaniu do poprzednich (i kolejnych też) koncertów. W publice moje czujne oko wypatrzyło gitarzystę StraightMinds.
Miejsca do poruszania się sporo.

Öszibarack wyszli w końcu i zaczęli grać swoją muzykę, czyli jak gdzieś doczytałam... alternatywne electro. A że mój kontakt z ogólnie rzecz biorąc elektronicznymi brzmieniami kończy się na LMFAO to jednak granice mojej wytrzymałości przeszły ciężką próbę.
Z koncertu zapamiętałam cekinową bluzę wokalistki i jej wzorzyste leginsy. I dzikie tańce wykonywane tak przez około 60% czasu utworu. 40% to był śpiew.
Zapamiętałam też człowieka grającego na gitarze i thereminie w garniaku w kratkę zaprasowanym w kancik. W sumie plus za theremin i za styl gry, bo przynajmniej usłyszałam ten instrument na żywo. A muzykiem obsługującym tą dziwaczną rzecz miotało jak wiadomo co.
Z koncertu wyszłam dużo, dużo wcześniej. Co kto lubi. Ja niekoniecznie.


Kolejny wieczór upłynął pod znakiem Much.
Wstyd trochę bo ich nie znałam, a zespół dość duży i znaczący na polskiej scenie.

Przed Muchami na scenę wskoczył Krzysiu (nazwiska nie pamiętam)w kapeluszu, na bosaka i zaprezentował publiczności swoją muzykę. Bose stopy od razu mnie rozbroiły i skojarzyły się z syrkami Neila Turpina.
Muzyka Krzysia była trochę w stylu Piano Chata, ale szkoda, ze tak mało nakładania dźwięków było (nie chcę operować terminologią, bo nie jestem jej pewna).
Po nim (momentami razem z nim, bo wskakiwał na scenę) grały oczywiście wyczekiwane przez tłum Muchy.
Panowie zagrali porządnego seta, ku uciesze fanek, które (a przynajmniej część z nich) usiłowały za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę swoich ulubieńców. A to tańcami (czy raczej wiciem się) a to wołaniem, machaniem itp.

Bardzo dobrze wyszły wcześniej już wspomniane utwory wykonywane razem z Krzysiem. Bo bardzo fajnie słuchało się dwóch wokali.

A na koniec, zmieniając nieco temat. Przez cały koncert zastanawiałam się, czy mi się tylko zdaje, czy ich basista, jest całkiem podobny do basisty Power of Trinity. Obiecałam sobie porównać zdjęcia.


Hmmm....



Buziaki,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz