niedziela, 10 czerwca 2012

09.06.2012, Orange Warsaw Festival, Stadion Legii, Warszawa

Cała moja przygoda z OWF zaczęła się nieco z innej strony.
Miałam (z osobistych powodów) bilet na dzień pierwszy, który (z powodów osobistych) sprzedałam.

I pewnego pięknego dnia jadę sobie na spotkanie z Sabatonem do Empiku i dzwoni Rednacz, czy jadę na OWF. Po krótkiej rozmowie wyszło, że leci papier o akredytację, którą mi przyznano.

Po nieudanej wycieczce na Wilanów, mikro nieporozumieniu z TVNem wszystko skończyło się szczęśliwie i pomaszerowałam na Stadion Legii.

Najpierw słów kilka o organizacji. Z mojej perspektywy? Cud, miód, malinka.
Wszyscy poinformowani, wejścia dla prasy dokładnie oznaczone. Po drodze kilka mapek jak i gdzie dojść.
Miałam nie porównywać, ale na Ursynaliach oznakowań nie było, a ludzie mnie odsyłali z miejsca na miejsce.

Media mają do swojej dyspozycji Skyboxa z widokiem na stadion, tam wifi, konferencje prasowe z Fiszem Emade i Garbage i inne luksusy w tym lożę prasową nad trybunami.

Jedyne do czego bym się mogła przyczepić to zakaz pogo i crowdsurfingu. Nie znam się na tym, ale może jeśli chodzi o pogo to ze względu na boisko, które było pokryte jedynie jakąś plandeką?
Drugi minusik dla ochrony, którą trzeba było w fosie przeskakiwać. Jakby na czas tych pierwszych trzech piosenek podeszli pod barierki to by nie było problemu.

Ze Skyboxa do fosy mieliśmy eskortę. Fajna sprawa i mega zabawnie musi wyglądać sznur obładowanych sprzętem, drabinkami, i innym badziewiem fotografów sunących w stronę sceny.


Fisz Emade

Chyba powinnam napisać 'byli'. I zakończyć na tym swój wywód, z racji, że pod moimi ostatnimi słowami krytyki pojawił się komentarz, sugerujący, że jestem be, bo bardziej podobał mi się koncert Jamala niż Fisza.
Ale pozwolę sobie na kilka słów. Ludzie bansowali na pierwszych może czterech kawałkach, potem już tylko stali i słuchali. Dla mnie muzycznie nie moja bajka. I mam wrażenie, że nie tylko dla mnie, bo komentarze były różne.
W sumie wychodzi na to, że Fiszowi nie zależy, bo przyznał, że nie są typem zespołu 'zróbcie hałas!' tylko wychodzą, grają i schodzą.
Było też coś o nowej płycie Kim Nowak. Jak ktoś lubi to mam dobre wieści - będzie pod koniec roku. 






De La Soul

Kompletnie nie znałam i nie wiedziałam czego się spodziewać. I zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. De La Soul to trójka czarnoskórych mega pozytywnych raperów. Jakby zostali wycięci z amerykańskiego filmu 'Yo men rozkręcamy bibę'. Kazali ludziom bansować. No to te pół stadionu, które jest obecne bansuje. Nagle jeden z panów, już po rozpoczęciu utworu stwierdza, że nie nie nie stop. Wy tam z aparatami, co wy robicie? Ręce w górę! Niestety większość z moich towarzyszy broni nie podłapała i tylko nieliczni pomachali łapami te kilka sekund.
Panowie się uwijali, a większość ludzi w czarnych koszulkach Linkin Park reagowała bardzo entuzjastycznie.






Garbage

Najpierw odbyła się z nimi konferencja. Na której było o muzyce, powrocie na scenę, płytach i wytwórniach.
Co do koncertu... Nie raz już wspominałam jak na mnie działają damskie wokale w kapelach, więc rewelacji dla mnie nie było. Ogólnie ludzie 45+ ale bardzo żywi. Widać było, że robią to co lubią i wkładają w to serce, szczególnie pan gitarzysta. Publiczność w miarę to kupiła, więc ogólnie pewnie było i okej.






Linkin Park

Gwiazda wieczoru na którą przyszła chyba większość. Pisałam już o wrzeszczącej Sali Kongresowej. Krzyki na LP poziomem decybeli to pobiły. Stadion był wypełniony tak w 70-80%. Ludzi rzesza. Wszyscy jak tylko mogli wyrażali swoje emocje. A było co wyrażać.
Panowie wkroczyli na scenę pełni wigoru i od razu zaczęli grać. Utwory płynęły ciurkiem, a najmniejsze 'thank you' było zagłuszane przez wiwatującą publiczność. Ogólnie gadania było niewiele. Tylko wspomnieli ostatni koncert w Polsce i jechali dalej z materiałem.
Nigdy wcześniej nie widziałam koncertu Linkin Park, jedynie kilka piosenek na yt i zdziwiło mnie, że Mike przybiera pozycję lidera. A przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie.
Chester biegał po scenie jak oszalały, krzyczał, piosenki płynęły jedna po drugiej. Petarda. Set ładny, stare mieszało się z nowym i jakoś nowe piosenki dorównywały w miarę starym.
Śpiewał cały stadion. Największe hity typu Numb były witane i żegnane oklaskami.
Fajnie było to wszystko obserwować. Ludzi w każdym wieku, od dzieciaków po babcie. Od pełnej płyty po loże vip gdzie eleganckie panie tańczyły z kieliszkami wina.
Swoją drogą będąc np. na Ursynaliach w tłumie nie czuło się tak tego. A tutaj patrząc z góry... zupełnie inne emocje. 
Szkoda tylko, ze akcja polskich fanów LP nie wypaliła (zamysł był, żeby stadion rozbłysł światłem na Waiting Tor The End a wyszło tak, ze mocniej świeciło się na innej piosence).
A jeśli miałabym wybrać najpiękniejszy moment koncertu?
Chester zszedł do tłumu. Śpiewał dotykany i przytulany przez fanów. Następnie dołączył do niego Mike, który praktycznie leżał na rękach publiczności, a ta pchała się do niego skakała, a on dawał im mikrofon do śpiewania. W tym samym czasie kilkadziesiąt (?) osób uniosło w górę kartki z napisem Thank You.
Bajka.






Duży plus dla basisty i gitarzysty za koszulki polskie, które na siebie założyli. Bardzo miły akcent.
Minus za brak bisów, ale to się dało przeżyć. Pożegnanie z fanami dość uroczyste, w tłumie lądowało wszystko. Kostki, pałeczki, ręczniki, butelki. Panowie się kłaniali, stali i uśmiechali się do tysięcy ludzi, które na nich patrzyły.


Jeszcze dodam na koniec jedno: ogromny plus dla Orange za zorganizowanie ZTMu.
Autobusy przyspieszone omijające zazwyczaj przystanki koło Pepsi Areny zatrzymywały się na nich, a wieczorem została uruchomiona linia 901, która zawoziła fanów na dworzec centralny. Fakt faktem autobusy były maksymalnie przepchane i wsiadłam chyba dopiero do siódmego 'na sardynkę'. Jednak te siedem autobusów minęło mnie w ciągu może 10-15 minut, więc jeździły bardzo często.

1 komentarz:

  1. Aż mi smutno, że nie poszłam... Chociaż Garbage ostatnio jakoś dopiero baaardzo przypadło mi do gustu. A nie poczuwam się na 45+ :)

    OdpowiedzUsuń