piątek, 22 czerwca 2012

21.06.2012, Straight Minds, We're late, Clock Machine, Sen Pszczoły, Warszawa

Może zacznę od miejsca.
Druga strona Wisły jeśli chodzi o kluby dwa razy mnie rozczarowała. Jak nie lodówka w Hydrozagadce to piekarnik w Gorylu We Mgle.
Tym razem okazało się być inaczej. Sen Pszczoły. Klub w podwórku, dwupoziomowy, z miejscem na disko i miejscem na granie. Maleńki, ale na taką imprezę idealny. Bardzo stylowy. Kanapy na zewnątrz, 'loża teatralna' w środku i toalety z drzwiami jak do winy. (Mistrzostwo!)

Obsuwa 1,5 godziny (chyba zacznę się spóźniać na koncerty).

Straight Minds
- zespół, którego koncerty opuszczam regularnie z przyczyn niezależnych ode mnie. Zdążyłam zapomnieć jak fajnie brzmią. Duże wsparcie spod sceny od znajomych, dwóch gości wkładało wyjątkowo dużo energii w dopingowanie kolegów.
A na scenie, cóż... kwintesencja rock'n'rolla. Gitarzysta (którego mimika nieco mnie zastanawiała ostatnio) tym razem nawet się uśmiechał i nawet mi język pokazał. Basista za to niby poker face, a na zdjęciach wyszło, że mimicznie przerobił wszystkie memy z kwejka od 'bitch please' po 'not that bad'.
Nie wiem co jeszcze mogę napisać. Była moc, był ogień.
I nawet się okazało, że pamięć moja zła nie jest, bo na Red Lips miałam to uczucie 'ty ja to znam!'
Na koniec nie zabrakło przedstawiania członków kapeli jako wujków i dziadków.
Szkoda, że panom nie udało się bisować. 










We're Late

Niestety wraz z zejściem Mindsów ze sceny, zniknęła też publiczność. Nie licząc siebie, człowieka z aparatem i osób siedzących to zostało 10 sztuk.
Zaczęły się też problemy techiczne i panowie nie mieli łatwego zdania, kiedy tylko nieliczni z tej 10 się ruszali. Ogólnie żeby nie być niemiłą napiszę, że indie rock to jest ten gatunek rocka po który sięgam rzadziej niż rzadko, więc muzycznie nie skomentuję, bo dla mnie to to takie miałczenie jest.
Zaczęły się problemy techniczne, które trwały w różnym nasileniu do samego końca.
Panowie Spóźnieni częstowali przypinkami. Gitarzysta i basista wymieniali się wiosłami więc nie wiadomo kto był kim.
Bardzo energetyczny perkusista. 
Co jeszcze można napisać? Może to, że niczym drzewa tracące liście na zimę chłopcy stracili górne części garderoby i zaświecili klatami.






Clock Machine

Nastawienie do nich miałam jakie miałam. Wszystko wina Orange i ich gwiazdorzenia tam. Jeszcze raz powtórzę, że pokazywanie starszej od nas osobie wykonującej poprawnie swoją pracę gestu uważanego w większości kultur za obraźliwy jest nietaktowne a wręcz szczeniackie. Na litość, po świecie szołbiznesu trzeba się umieć poruszać. 
Za to we Śnie Pszczoły, jak za dotknięciem magicznej różdżki Krakowiaki zmienili się nie do poznania.
Wokalista, który 'biletował' ładnie każdego witał, zupełnie na luzie. 
Ale może skupmy się na koncercie. Poziom wysoki. Głównie zasługa wokalu. Nikt by się chyba nie spodziewał, że w gardle takiego chudego dzieciaka siedzi diabeł. Publiczność ożywiła się bardzo i napłynęło jej coraz więcej a ze sceny leciały kolejne utwory. Na moją szczególną uwagę zasłużył bosy basista, który szalał jakby go czymś naszprycowali (miejmy nadzieję, że to była kofeina). 
Energia, energia, energia. Nawet kontakt z publiką był w miarę. Przedstawili się, pogadali trochę.
Pod sceną można było zauważyć szalejących członków Straight Minds. Publika dostała dwa uproszone bisy, niestety podczas ostatniego musiałam uciec na ostatni w miarę dogodny transport. 






A na koniec jeszcze mnie miło, po polsku StraightMinds pożegnali :)

A na samiusieńki koniec powiem tylko, że zdjęcia tutaj jedynie z SM są obrobione (czas, czas)

1 komentarz: